zapowiadano cyfryzację jako stan, w którym każdy będzie mógł za parę złotych założyć swój cyfrowy kanał i wrzucić go megapojemnej sieci niejako na wzór internetu

Powstał w Polsce szeroki front oporu wobec coraz bardziej kontrowersyjnej decyzji Przewodniczącego KRRT odmawiajającej TV Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym. Nota bene, świadczy to o w sumie świetnych public relations Radia Maryja, które angażuje w swoją obronę bez mała całą katolicką opinię publiczną w kraju, choć  praktyka redakcyjna polega na dopuszczaniu do mikrofonu mówców nie wedle kryterium stosunku do sprawy katolickiej, ale wedle kryterium stosunku do sprawy radiowej. Jednak w tej sprawie tylko malkontenci oraz desperado z obozu katolickiego nie stają po stronie koncernu medialnego z Torunia. 

Wedle opinii Biura KRRT, a w szczególności jej departamentu odpowiedzialnego za analizy ekonomiczno-finansowe, TV Trwam nie gwarantuje stabilności finansowej niezbędnej dla przedsięwzięć medialnych o charakterze cyfrowym. Oczywiście przy przyjęciu logiki koncesyjnej nie byłby to argument bez znaczenia. Tym bardziej, iż u jego podstaw leży konstatacja, że prognozy biznesowe oparte na niepwnym źródle przychodów (strumień dobrowolnych darowizn od odbiorców w masowej skali) są obarczone fundamentalnym ryzykiem. Wedle tego toku rozumowania, przedsiębiorca ma prawo brać na siebie takie ryzyko, ale publiczny organ koncesyjny nie powinien fundować takiego ryzyka w ramach działalności koncesjonowanej, a więc jakoś powiązanej z interesem publicznym.

W tej sprawie toczy się publiczna polemika z Przewodniczącym KRRT i całą Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Dyrektor Radia Maryja prowadzi ją na poziomie ideowym, żądając miejsca na multipleksie cyfrowym dla mediów katolickich właśnie ze względu na ich katolickość. JKM poprowadził ją na poziomie erystycznym, kapitalnie wskazując sprzeczność stanowisk krytyków koncernu toruńskiego, twierdzących jednocześnie, że jest za bogaty (legendarne skarby w toruńskim sezamie), jak i za biedny (bo nie podoła nadawaniu cyfrowemu). Natomiast dyrektor finansowa Fundacji "Lux Veritatis" przeprowadziła ją na poziomie analityczno-komparatystycznym,   wykazując podczas posiedzenia komisji parlamentarnej absolutną wyższość finansową pretendenta w postaci TV Trwam nad pretendentami z kilku malusich i biedniusich spółeczek, które zgody KRRT otrzymały. Wystąpienie pani dyrektor było niezwykle kompetentne, spokojne i miażdżące, pożal się Boże, analityków z KRRT, co się chwali...

Jednakowoż w moej ocenie istota problemu tkwi gdzie indziej. O co bowiem miało chodzić z cyfryzacją? Oto jej apostołowie zapowiadali przed kilkunastu i kilku laty, iż cyfryzacja przeniesie nas nie tylko w świat lepszego jakościowo przekazu obrazowego i dźwiękowego, ale jednocześnie w świat medialnej wolności. Cyfryzacja miałą powodować, że miast ciasnej przestrzeni analogowej zyskamy szeroką przestrzeń cyfrową, w której każdy się zmieści. Zamiast kilku starych i grubych programów telewizyjnych nadających kolejne dzienniki telewizyjne i temu podobne miały powstać i być powszechnie dostępne setki kanałów tematycznych, społecznościowych, specyficznych etc. Ze względu na wszechpojemność przestrzeni cyfrowej zakładanie kanałów miało być i tanie, i nie potrzebujące urzędowych akceptacji. Króko mówiąc, zapowiadano cyfryzację jako stan, w którym każdy będzie mógł za parę złotych założyć swój cyfrowy kanał i wrzucić go megapojemnej sieci niejako na wzór internetu. Oczywiście w ten sposób powstawałby gąszcz trudny do orientacji i przebycia, ale lepszy niż trójpolówka TVP, TVN, Polsat...

Tymczasem jest zgoła inaczej. Primo, kanały cyfrowe są dopuszczane w bardzo niewielkiej liczbie na ograniczoną ilość multipleksów. Secundo, publiczny organ bada wydolność finansową nadawców. Po trzecie, robią to w praktyce urzędasowskie kocmołuchy nigdy w życiu nie podejmujące we własnym imieniu jakiegokolwiek ryzyka biznesowego. To tak, jak szef Głównego Urzędu Fryzjerstwa dopuszczał jeden zakład lub salon fryzjerski na dzielnicę miasta; jakby badał zasobność kieszeni pana Władka i pani Krysi, czy nie daj Boże nie zbankrutują i co wtedy z fryzurami na Sylwestra?; jakby kocmołuchy z urzędu wymądrzały się na temat modnych fryzur, sprawności nożyczek pani Krysi i ulubionych cięć pana Władka.

To nie jest świat wolnych mediów. To jest totalitarna cyfryzacja. Do dupy z taką cyfryzacją, za przeproszeniem.